Becnel Rexanne Lęk przed miłością



Yüklə 1,06 Mb.
səhifə14/21
tarix03.04.2018
ölçüsü1,06 Mb.
#46569
1   ...   10   11   12   13   14   15   16   17   ...   21

18


Adrian upierał się, że odwiezie Hester do domu wynajętym powozem.

- Trudno wymagać, bym jechał konno obok powozu, skoro szaleje burza - powiedział, gdy się sprzeciwiała.

- Nikt nie wymaga, żebyś w ogóle mnie odprowadzał.

- Ja sam wymagam tego od siebie.

Stali na frontowym tarasie, czekając, aż ulewa na moment osłabnie, by schronić się we wnętrzu pojazdu.

- Skoro nie zgadzasz się, bym jechał z tobą w środku, to chyba będę zmuszony ciągnąć za powozem i przemoknę do gołej skóry.

Odwróciła oczy. Sama wzmianka o jego nagiej skórze, mokrej czy nie, wywoływała skurcz trzewi.

- Ale są i bardziej naglące powody - mruknął, nachyliwszy się do jej ucha.

Choć i tak serce waliło jej już, jakby miało wyskoczyć z piersi, zdecydowała się dalej kusić los. Spojrzała na niego z ukosa.

- Jakież to?

Szukał oczami jej oczu. Potem przeniósł palące spojrzenie na jej usta.

- Muszę cię pocałować, Hester. Jeśli wkrótce cię nie pocałuję, umrę z pragnienia. - Znów spojrzał jej w oczy. - Nie chcesz, żebym umarł z pragnienia, prawda? Biorąc pod uwagę wszystko, co moglibyśmy stracić…

Wkrótce siedzieli we wnętrzu powozu. Opuszczone zasłonki odgradzały ich od szalejącej na zewnątrz burzy i od chłostanych deszczem ulic. Hester usiłowała wycisnąć jakąś myśl z rozgorączkowanego mózgu. Choć jechali przez centrum miasta, byli sami… Sami, tylko we dwoje w swoim małym, wilgotnym światku. Nikt by się nigdy nie dowiedział, gdyby skorzystali z tej sytuacji.Jakaż ona jest zepsuta… A jednak ta świadomość nie zapobiegła temu, co było nieuniknione. Siedziała obok niego, w chwilę potem na jego kolanach, by w kolejnej wpółleżeć na oparciu, gdy on wpółleżał na niej. Przejechali raptem trzy przecznice, a już topniała pod nim z rozkoszy. Och, ale bo też on dobrze wiedział, jak całować kobietę do utraty zmysłów… Zagarnął jej wargi, wnętrze ust, pieszcząc, smakując, biorąc w posiadanie…A jednak, pomimo tych pocałunków i rozkosznego ciężaru spoczywającego na niej ciała, nie dążył do czegoś więcej. Nogi miała rozwarte, a on przywierał lędźwiami do jej łona. Wygięła się, podając naprzód spragnione jego bliskości piersi, pozwoliła dłoniom, by błądziły w jego wilgotnych włosach, by dotykały potężnego karku, szerokich barów…Mógł wziąć ją tu, w powozie, gdy tuż za ścianą był woźnica i tylko odgłosy burzy chroniłyby ich przed ujawnieniem. Była tak szalona, że tego pragnęła.On jednak był człowiekiem przezornym. Kiedy minęli Leicester Square, podniósł się, dźwignął ją do pozycji siedzącej i zaczął doprowadzać do ładu jej ubranie. Siedziała, oszołomiona nagłością tej zmiany, on zaś wygładził najpierw jej halki, a potem muślinową koszulę.

- Wychodzisz dziś wieczorem? - spytał, tak jakby nic szczególnego nie zaszło.

- Ja… hm… tak. Na bal… u Caldecortów.

Zapiął guziczek przy staniku, poprawił koronkę przy dekolcie. Wstrzymała oddech, gdy ją wygładzał; dotyk jego palców prawie bolał. Podniósł oczy, ale ręka pozostała tam, gdzie była.

- Musisz iść na ten bal?

Hester z trudem oddychała, tak była podniecona. Wiedziała jednak, że ma zobowiązania wobec podopiecznych.

- Muszę…

Gwałtownie chwyciła dech. Jednym palcem - dosłownie koniuszkiem -powiódł po jej piersi. Ześliznął się niżej, ku zagłębieniu, zaledwie okrytemu koronką, i znów powiódł palcem w górę, by poddać takiej samej udręce drugą pierś. Brodawki zmieniły się w twarde, napięte guzki, łaknące jego dłoni, która je ukoi. Ale ona wiedziała, że byłaby to jedynie kolejna, jeszcze bardziej cudowna odmiana tortury.

- Musimy się znowu zobaczyć, Hester. Tylko we dwoje - powiedział schrypniętym z pożądania głosem.

Hester była niemal nieprzytomna. Drżała. Mimo to zdała sobie sprawę, że i jego dręczy ta sama tęsknota co ją. Pragnął jej. Jej!

- Może… jutro?

- Dziś. - Zgiętym palcem pociągnął w dół stanik, wycięty w kształcie litery V, nachylił się i ucałował wychylający się z dekoltu rowek. Hester krzyknęła lekko i wygięła się w łuk. Jeszcze!… Jęknęła, gdy się odsunął.

- Psiakrew, zjadłbym cię - mruknął. Odsunął się, ale nadal pożerał ją spojrzeniem. - Pragnę cię, Hester. Tak samo jak ty mnie. Jak długo każesz mi czekać?

- Ja w ogóle nie chcę czekać! - wybuchnęła i zalała się szkarłatem. Adrian zacisnął szczęki. Zacisnął - i rozluźnił.

- W takim razie zaproś mnie teraz do domu.

Och, jakże chciała to zrobić… Ale musiała liczyć się z obecnością Dobbsów. Być może gospodyni jej matki współdziałała z Isabelle, jeśli chodzi o organizację miłosnych schadzek, ale służba Hester raczej nie byłaby równie wyrozumiała.

- Nie mogę. Wiesz, że nie mogę…

- W takim razie później. Poślij służących po jakiś sprawunek.

- Nie mogę. - Hester pokręciła głową. - To za trudne… Za ryzykowne.

Adrian przez chwilę milczał. Z zewnątrz dochodził równy szum deszczu, odgradzający ich i ich naglący problem od bardziej trywialnych spraw reszty świata. Dopiero gdy powóz zatrzymał się przed jej domkiem na Portland Street, Adrian przemówił. Głos miał niemal gniewny, choć Hester podejrzewała, że to raczej gorycz niż prawdziwy gniew.

- Jeżeli zamierzasz się ze mną drażnić, to ostrzegam cię: w tym pożarze możemy spłonąć oboje. Będę dziś wieczorem na balu u Caldecortów. Za nic w świecie nie przepuszczę tej okazji. Bądź jednak przygotowana na taką uwagę z mojej strony, do jakiej dotąd nie przywykłaś. Nie przesiedzisz ani jednego tańca, Hester. Nie pozwolę ci na to. Będziemy tańczyć, tańczyć i tańczyć, dopóki ta bliskość nie stanie się dla nas zbyt trudna do zniesienia.

Ujął fałdkę jej spódnicy i potarł w palcach.

- Ludzie mogą to zauważyć. Mogą gadać. Ja o to nie dbam. A ty?

Wyrwała mu spódnicę.

- Czy nie dość, że… - Pokręciła głową. - Chcesz mnie skompromitować w oczach ludzi, dzięki którym mogę zarobić na życie? Czy jesteś aż tak samolubny? Aż tak okrutny?

- Nie! - Chwycił ją za rękę. - Nie jestem okrutny. Jestem zdesperowany! - Zniżył głos. - Chcę się z tobą kochać, Hester, najszybciej i najczęściej jak się da. Rozumiesz?

Choć ściskał jej nadgarstek żelaznym chwytem, nie wyrywała ręki. Tak, rozumiała go… Powoli skinęła głową.

- Spróbuję coś wymyślić.

Dopiero gdy woźnica zapukał do drzwi, Adrian ją puścił. Wyszedł z powozu i poczekał, by podać jej rękę przy wysiadaniu, ale pozwolił, by woźnica odprowadził ją pod swoim nadłamanym parasolem aż do drzwi. Nie zwracając uwagi na deszcz, odwiązał konia, idącego dotąd za powozem, dosiadł go i odjechał schłostanymi ulewą ulicami. Nie zwracał nawet uwagi na niewygodę jazdy okrakiem w stanie półerekcji, która najwyraźniej stała się u niego ostatnio stanem niemal permanentnym.Dziś w nocy będzie miał Hester dla siebie. Jakoś zdołają wykraść dla siebie parę godzin intymności i znów będą mogli wspinać się na szczyty i zapadać w głębie czysto fizycznej rozkoszy.Uśmiechnął się i uniósł twarz ku powleczonemu szarymi chmurami niebu, z których wciąż siąpił drobny deszcz. Wiedział o Hester coś, czego nie wiedziała o sobie ona sama. Oto rozkwitała w aurze niebezpieczeństwa, że zostanie zdemaskowana. Wyglądała surowo, wręcz pruderyjnie, ale pod tą fasadą kryła oszołamiającą urodę i niezwykłą namiętność. Mówiła "nie", a jednak topniała jak śnieg pod dotykiem jego dłoni. Wykluczała możliwość spotkania tete-a-tete, a mimo to szła za nim w mroki sieczonych deszczem powozów.Twierdziła, że boi się odkrycia… A jednak Adrian nie wątpił, że dziś wieczorem będzie czekać na jego pieszczoty równie niecierpliwie jak zawsze. Kto wie, może odda mu się w jakiejś niszy? Albo za zasłoną? A może nawet gdzieś w cieniu, tuż obok zalanego światłem tarasu, wśród dobiegających zewsząd odgłosów przyjęcia?

Miał tylko nadzieję, że niebezpieczeństwo nie stanowi dla niej większej podniety niż on sam.

Hester siedziała we wnętrzu swego powozu, splótłszy dłonie na podołku. Stali w kolejce pojazdów przed jasno oświetloną rezydencją Caldecortów. Gdyby nie to, że była w rękawiczkach, paznokcie miałaby obgryzione do żywego ciała, tak była zdenerwowana. Powóz posunął się znowu o parę metrów do przodu. Wkrótce będzie wysiadać. I co wtedy?Jak to się stało, że bez jej wiedzy, a nawet wbrew pragnieniom, życie tak kompletnie wymknęło się jej spod kontroli? Wszystko przez Adriana Hawke'a… Jeszcze niedawno ośrodkiem jej uwagi były trzy podopieczne i to, by dobrze wydać je za mąż; teraz zajmowało ją głównie to, by znaleźć chwilę na pofolgowanie nieznanym dotąd cielesnym pragnieniom.Chyba nigdy żadna kobieta nie była tak po uszy pogrążona w rozpuście, jak ona obecnie.Może dlatego znowu ubrała się dziś tak poważnie. Boże drogi, włożyła nawet okulary, choć ich nie cierpiała… Ale i tak nie zwiedzie to Adriana Hawke'a. Widział to, co było pod maską. Doprawdy, ten człowiek odkrył w niej możliwości, których nie dostrzegł dotąd nikt.Zeszła po stopniach powozu i pospieszyła jeszcze wilgotną żwirową alejką ku jasno oświetlonemu, gwarnemu wnętrzu. Czekała tam na nią strapiona Dulcie, pocieszana przez Charlotte. Kiedy Hester dostrzegła w kącie George'a, który perorował coś matce, wiedziała już: to miał być jeden z tych wieczorów.Żałosne spojrzenie Dulcie momentalnie zwróciło się ku Hester. Schwyciła ją drżącą dłonią za ramię.

- Oświadczył mi się Leonard Smythe, syn lorda Penningtona - oznajmiła bez wstępów. - A George powiedział, że zgodzi się, jeśli do poniedziałku nie trafi mi się nic lepszego. Leonard Smythe - zaszlochała. - Przecież ja go nawet nie lubię!

Podszedł George. Mars na jego twarzy uprzedzał, w jakim jest nastroju. I w tym momencie cierpliwość Hester się wyczerpała.

- A więc zamierza pan zmarnować pieniądze, jakie wydał pan na Dulcie, oddając ją pierwszemu głupcowi, który pomachał panu przed nosem paroma funtami? - natarła na niego, nie licząc się ze słowami. - Nie przyszło panu do głowy, jak żałośnie pan z tym wygląda? Na jakiego fatalnego finansistę pan wychodzi?

Przez całe trzydzieści sekund George był w stanie jedynie bełkotać coś, pryskając śliną.

- Niech pani pilnuje własnych interesów - zdołał w końcu wykrztusić przez zaciśnięte zęby.

- Mój interes to Dulcie!

- W takim razie niech jej pani znajdzie męża, tak żebym ja nie musiał!

Zaczynano już spoglądać w ich stronę, ale Hester nie dbała o to. Wszyscy wiedzieli, jakie ziółko jest z George'a Bennetta. Wicehrabia czy nie, tak czy owak był łajdakiem.Dulcie była jednak mniej odporna na wyskoki brata. Na szczęście lady Ainsley nie życzyła sobie publicznego widowiska.

- Uspokój się, George - syknęła, szarpnąwszy go dyskretnie za rękaw.

George odtrącił ją i szarpnął się ku Hester, tak jakby chciał zmieść ją z drogi, by mógł dostać w swe ręce Dulcie.

Choć był nieokrzesanym gburem, normalnie Hester nie obawiałaby się, że może wyrządzić jej krzywdę. Czuć go było jednak alkoholem, a to zawsze sprawiało, że stawał się jeszcze gorszy, jeszcze bardziej nieobliczalny. Mimo to była w takim nastroju, że nie zamierzała się wycofać.

- Niech pan spróbuje tknąć mnie choćby palcem - ostrzegła go. W jej zwężonych oczach i w głosie była stal.

Nachylił się nad nią, uosobienie tego wszystkiego, co w wyższych sferach było najgorsze: tytuł bez klasy, uprzywilejowanie bez moralnej treści. Nie tknął jej jednak. Zacisnął tylko pięści i popatrzył na nią płonącymi gniewem oczyma.

- Wiesz, co by ci się przydało? - mruknął. - Parę porządnych kijów w tyłek…

Jego matka jęknęła. Dulcie i Charlotte też, choć prawdopodobnie nie zrozumiały z jego bełkotu więcej niż Hester. Jednak sens dla wszystkich był jasny: to było grubiaństwo. Hester, nie namyślając się ani przez moment, zamachnęła się, by trzasnąć go w twarz.

Tyle że nie trafiła.Straciła równowagę i zachwiała się. Zdołała jednak odzyskać ją w porę, by dostrzec, dlaczego jej dłoń chybiła celu. Ktoś złapał George'a i uniósłszy w górę, potrząsnął nim jak workiem.Adrian Hawke! Skąd on się tu wziął?

- Ty plugawa kreaturo… - Trzymając George'a za klapy, znowu potrząsnął nim niczym pies trzymający w zębach szczura. - Wciąż, psiakrew, taki sam z ciebie łobuz co zawsze, tak? No to chyba pora, żeby ktoś wybił ci to z głowy, i gotów jestem to zrobić.

Wszyscy w foyer ucichli. Z zewnątrz dochodziły podekscytowane głosy ludzi, którzy dopiero przyjechali na bal i tłoczyli się przy wejściu. W sali balowej nadal rozbrzmiewała muzyka i wesoły gwar rozmów.Odgłosy te ścieliły jednak, gdy lotem błyskawicy rozeszła się wieść:

- W foyer się pobili… W foyer się pobili!

Hester niczego nie pragnęła bardziej niż własnoręcznie rozkwasić George'owi nos. Wiedziała jednak, że musi położyć kres tej awanturze, zanim przerodzi się w prawdziwą bijatykę. Lady Ainsley już przeniosła furię ze swego pijanego synka na Adriana. On potrząsał bełkoczącym coś George'em, ona zaś waliła go w plecy wachlarzem.

- Zostaw go, ty łajdaku… ty wypędku… - Lady Ainsley pryskała śliną, tak jak i jej syn. - Ty… ty parszywy szkocki bękarcie!

Oburzona Hester wyrwała jej wachlarz z ręki i odciągnęła ją prosto do wuja Adriana, który szybko odprowadził damę na bok. Wtedy Hester zwróciła się do Adriana i George'a.

- Rozejdźcie się!

Przynajmniej Adrian ją usłyszał. Nie wypuścił przeciwnika, który zaczynał już z lekka rzęzić, ale zwrócił głowę w jej kierunku.

- Nic się pani nie stało?

Hester zebrała się w sobie, świadoma niezdrowego zainteresowania tłumu, który ich otaczał. Musi teraz postępować bardzo umiejętnie, jeśli chce ocalić swoją reputację.

- Oczywiście, że nic mi się nie stało. Ale miałabym się jeszcze lepiej, gdyby pozwolił mi pan dać mu w twarz. Jego impertynencja wymierzona była, bądź co bądź, we mnie.

Na policzku Adriana dygotał mięsień.

- Tak zostałem wychowany, że nie mogę przejść obojętnie, jeśli dama znalazła się w trudnym położeniu.

- Doceniam to, jak również zasługi pańskiej matki w tym względzie. Niemniej mam nadzieję, że teraz już pan go puści. Zanim się udusi - dodała, patrząc na niemal purpurową twarz George'a.

Nie sądziła, że Adrian to zrobi. Wyglądało raczej na to, że zaciśnie dłonie jeszcze silniej i z gardła George'a dobędzie się zduszone charczenie. Adrian jednak nagle rozluźnił chwyt i odstąpił o krok, otrzepując dłonie, tak jakby pokalał je sobie czymś odrażającym.George padł na ziemię niczym bezkształtna, pozbawiona kości masa, łapczywie chwytając w spragnione płuca wielkie hausty powietrza. Jego matka rzuciła się ku niemu z lamentem. Panującą wokół kamienną ciszę zastąpił podniecony szmer rozmów.

- O mało go nie zabił…

- O co właściwie poszło?

- Proszę, proszę… Proszę wracać na salę balową. - Lady Caldecort miotała się wokół, bezskutecznie usiłując uciszyć zgromadzonych.

- Muzyka! Niech grają - polecił lord Caldecort lokajowi, po czym wyprostował się na całą wysokość i spojrzał z gniewem na Adriana.

- Nie życzę sobie bijatyki w moim domu, młody człowieku.

Adrian skłonił się uprzejmie.

- Proszę mi wybaczyć, sir. Z chęcią będę się z nim bił na zewnątrz.

Lord zesztywniał.

- Słowo daję… Wy, Amerykanie, jesteście gorsi, niż myślałem. Dżentelmeni nie walczą na pięści, chyba że na ringu.

- Znakomita sugestia, milordzie - rzekł Adrian.

- Nie! - Hester wdarła się pomiędzy nich. - Nie chcę, żeby ktokolwiek się bił z powodu… z powodu głupiego nieporozumienia.

Jak trudno było wykrztusić z siebie tę złagodzoną wersję wypadków. Adrian wziął ją za ramiona.

- Ten człowiek to świnia, Hester. Najgorszy drań. A poza tym ta bójka bardziej dotyczy jego i mnie niż kogokolwiek innego.

Hester patrzyła na niego i złość, że się wtrącił, malała. To, że pozwoliła mężczyźnie, by ratował ją w sytuacji, z którą zdecydowanie mogła poradzić sobie sama, było sprzeczne ze wszystkim, co starała się dotąd osiągnąć. Jednak od pierwszego spotkania było oczywiste, że między tymi dwoma mężczyznami jest jakaś wrogość, coś, co ciągnęło się jeszcze od czasów szkolnych.Skwitowała więc słowa Adriana skinięciem głowy. I dopiero wtedy dotarło do niej, że wokół zapadła cisza. Zbyt późno zdała sobie sprawę, że to, iż położył jej ręce na ramionach i zwrócił się do niej po imieniu, powiedziało ludziom znacznie więcej o ich wzajemnych stosunkach, niż którekolwiek z nich miałoby ochotę ujawnić.Zesztywniała. Adrian opuścił ręce. Ale szkoda się już stała. Na nowo ozwał się szmer podekscytowanych szeptów, a policzki Hester zapłonęły.Adrian momentalnie zdał sobie sprawę, że popełnił błąd. Nie miał jednak zamiaru pozwolić, by ofiarą jego postępku padła Hester. Zwrócił się więc ku prawdziwemu czarnemu charakterowi tego spektaklu, George'owi Bennettowi, który z pomocą dwóch mężczyzn podnosił się właśnie z podłogi. Znów złapał go za klapy. Wszyscy obecni cofnęli się gwałtownie w oczekiwaniu nowego wybuchu. Nawet Hester.

- Słuchaj no, Bennett… Ile jeszcze godnych szacunku kobiet obraziłeś, co? Ile? Myślisz, że jeśli płacisz pani Poitevant za to, że asystuje twojej siostrze, to możesz używać sobie na niej i pozwalać sobie na wulgarne insynuacje? Zapominasz, że są inni, tacy jak ja, którzy też ją zaangażowali, aby pomogła komuś nabrać towarzyskiej ogłady. Nigdy nie pozwolę, żeby ktoś bezkarnie atakował moich wspólników w interesach! - Posłał Hester ostrzegawcze spojrzenie i z powrotem przeniósł wzrok na drżącą górę mięsa, jaką miał przed sobą. - Jeśli jesteś mężczyzną, to wyzywam cię na ring! Podaj tylko czas i miejsce.

W zamęcie, jaki nastąpił, Adrian stracił Hester z oczu. Zniknęła w kręgu kobiet, podczas gdy George Bennett pokuśtykał na bok, mając za eskortę tylko matkę i lokaja Caldecortów. Adrian tymczasem odbierał liczne propozycje zorganizowania meczu bokserskiego. Wyglądało na to, że Bennett nie miał zbyt wielu przyjaciół. Choć ty lico paru jawnie go krytykowało, to widać było, że wszystkim sprawia wielką przyjemność myśl, iż będą mogli zobaczyć, jak zostanie stłuczony na kwaśne jabłko.Pośród rozmów o ringu, zasadach walki i o podobnych przypadkach honorowych meczów, jakie miały miejsce w przeszłości, Adrian starał się, by na czoło wybijała się kwestia niewinności Hester.

- To przecież biedna wdowa - podchwycił któryś z gości.

- Stara się jak może, a tu obraża ją ktoś, kto powinien znać się na grzeczności lepiej niż ona - dodał inny.

- Całe szczęście, że ma takich zagorzałych obrońców - powiedział z naciskiem wuj Neville.

- To prawda - włączył się lord Caldecort. - Ona jest dosyć sztywna, trudno temu zaprzeczyć. Ale wdowa to wdowa. Wszyscy porządni mężczyźni powinni zadbać o jej bezpieczeństwo, skoro nie ma własnego, który by ją ochraniał.

Hester tymczasem w pokoju dla dam zmuszono, by usiadła z uniesionymi nogami i chłodnym okładem na czole. Catherine ją wachlowała, a jej matka, Olivia, krzątała się wokół zaaferowana.

Hester usiłowała protestować. Olivia rzuciła jej ostrzegawcze spojrzenie, po czym mrugnęła porozumiewawczo.

- Dzięki Bogu, że był tam nasz Adrian - powiedziała głośno, tak by usłyszeli ją wszyscy w pomieszczeniu i w przyległym holu. - Muszę przyznać, że jego maniery są czasem odrobinę szorstkie. Bądź co bądź, przyjechał z Ameryki… Ale liczy się przede wszystkim serce. Ten okropny lord Ainsley powinien się modlić, by kiedyś udało mu się posiąść jego maniery.

Jedna z przyjaciółek Catherine, jeszcze niezaręczona, przycisnęła dłonie do piersi i westchnęła z zachwytem.

- On był wspaniały, nie sądzicie? Niczym rycerz w lśniącej zbroi…

- O, tak - przyświadczyła Olivia. - Nawet gdy był chłopcem, zawsze bez wahania bronił słabszych od siebie. Własnej matki, innych dzieci… Zawsze nienawidził grubiaństwa i brutalności. Ale my z Neville'em byliśmy zrozpaczeni, bo baliśmy się, że ktoś naprawdę może mu zrobić krzywdę. - Uśmiechnęła się do zachwyconych słuchaczy. - Na szczęście tak się nie stało. I na szczęście pobyt w Ameryce nie zmienił go ani na jotę. Pragnęłabym tylko znaleźć mu narzeczoną Angielkę, tak by często nas odwiedzał.

Hester była oczarowana. Jak zręcznie i umiejętnie poradziła sobie Olivia z sytuacją! Tylko ta kwestia o angielskiej narzeczonej wydała jej się przesadna. Po cóż miałby się żenić, skoro mógł zwabić do łóżka każdą kobietę, jakiej zapragnął - nawet najstarszą dziewicę, jaka żyła w Londynie?Nie miała jednak zamiaru o tym myśleć. Do czasu, gdy ludzie rozeszli się i wrócili na bal, nie było ani jednej kobiety, która natychmiast nie poślubiłaby Adriana Hawke'a, gdyby poprosił ją o rękę. Nawet te, które były już zamężne.Przyniosło jej to ulgę, ale zarazem niewielka to była dla niej pociecha. Olivia i Catherine, dzięki swemu refleksowi, najprawdopodobniej uratowały jej reputację, ale też zwróciły oczy wszystkich dam na Adriana. Tak jakby potrzebował ich pomocy… Tak krótko miał zabawić w Anglii, że wątpliwe, czy zdołają jeszcze kiedykolwiek spotkać się sam na sam.No i dobrze! - ozwało się jej rozsądne ja.Ale jej drugie ja, to, które nosiło koronkową bieliznę i sypiało w przejrzystej, haftowanej nocnej koszuli, okryte wonną pościelą - to drugie ja było zdruzgotane.Spędziła z nim jedną jedyną noc. I wyglądało na to, że już nigdy nie będzie jej dane spędzić kolejnej.


Yüklə 1,06 Mb.

Dostları ilə paylaş:
1   ...   10   11   12   13   14   15   16   17   ...   21




Verilənlər bazası müəlliflik hüququ ilə müdafiə olunur ©muhaz.org 2024
rəhbərliyinə müraciət

gir | qeydiyyatdan keç
    Ana səhifə


yükləyin