Spirytualiści, Bóg i Orixas
Co zawsze chciałam wiedzieć o Nadji Nadży i o co nie bałam się zapytać? Kiedy spotkaliśmy się w rezydencji Ambassadora Brazylii, miała trzydzieści jeden lat. Różnica wieku między nami wynosi prawie siedem lat. Czuję, że ludzie powyżej trzydziestki są już całkowicie ukształtowani, ich drogi drogi życiowe są wytyczone, wydaje mi się, że wiedzą, czego chcą. Przeciwnie - ja mam przed sobą jedną wielką niewiadomą i ponadto dużo energii...
...dziś, kiedy widzę to w czasie i przestrzeni z drugiego końca, trzydziestolatki wydają mi się małymi dziećmi, które nie wiedzą za wiele o świecie, szczególnie o świecie duchowym, i choć w niektórych aspektach są stosunkowo dojrzałe, w innych są kruche i niepewne w oczekiwaniu zakrętów życiowych oraz najważniejszych prób, które mają dodać im sił, a następnie być może otworzyć oczy. A młodzież dwudziestokilkuletnia? To naprawdę są dla mnie malutkie dzieci, jak moi studenci na uniwersytecie, jak moi synowie. Zazdroszczę im trochę tego ogromnego pragnienia życia, tej chęci dokonać wielkich rzeczy, odkrywania czegoś wspaniałego, chęci kochać i podbić świat, o którym, zgodnie z tym co mówią, oni już wszystko wiedzą dzięki Internetowi i tylko ja wiem, że nie wiedzą nic, że nigdy nie dowiedzą się prawdy, bo najbardziej znaczące pozostaje na zawsze tajemnicą, ukrytą głęboko w sercu człowieka, a serce nie odpowie, dopóki nie znajdziemy do niego klucza.
Może miałam ten klucz już w ręku, kiedy byłam małą dziewczynką i zaufałam szczerze każdemu z moich ukochanych krewnych. I kiedy wszystko było tak jasne, choć czasami wydawało mi się podejrzane, dlaczego dorośli mówią sobie słodkimi głosami raniące słowa i rzeczy nieszczere i złe, często wręcz kłamiąc z lodowatym, spokojnym wyrazem twarzy po prostu tak, jak gdyby nigdy nic. Zawsze chciałam krzyczeć głośno, że to nieprawda! I ciągle zadawałam pytanie sobie, chmurom, słońcu i Bogu - kim jestem, kim jestem i co ja tu robię na tym świecie? Istnieje tak wiele różnych dróg i wszystkie prowadzą do jednego miejsca. Wystarczy być czujnym i rozpoznać właściwy czas.
„Panie Boże, daj mi poznać boskie światło Chrystusa“ Senhor Senhor Deus, permiti me conhecer a luz divina de Jesus Cristo Seńor Deusz, permiczy mi cońeser a luż dżyvina dży Żezujsz Krysztu, czytam słowa na różowej kartce, którą Nadja Nadża przyniósła z Centrum Duchowego i prosiła mnie o skopiowanie ich na kopiarce Igora w biurze Interbrasa. Pamiętam ten moment, kiedy stałam obok kopiarki dwadzieścia siedem lat temu. Światło! Czym jest to boskie światło? Tyle chciałabym wiedzieć, co to znaczy i czym jest światło!
/.../
Nadja Nadża i ja siedzimy w pomarańczowej kuchni Interbrasa, na półkach są szklane słoiki z ziarnami kawy różnych odmian, jest wieczór, lata osiemdziesiąte XX wieku, po godzinach pracy. Przyciemnione światło odbija się od ścian i białych zasłon, błyszczy w oczach Nadji Nadży, która trzyma w ręku skopiowaną kartkę z modlitwą brazylijską i mówi mi cichutko:
- Pamiętaj, że niewielu ludzi w przyszłości będzie chciało usłyszeć te słowa. Może powiedzą, że jesteś głupia, kiedy raz spróbujesz opowiedzieć im o tym. Ale nie poddawaj się, bo kto szuka, znajduje, a kto puka, temu otworzą. Ludzie gonią jak szaleni w materialnym świecie i nie wiedzą, kim są, skąd pochodzą, dokąd zmierzają, nie wiedzą, gdzie prowadzą ich kroki ani ich dusze w chwili, gdy wyłaniają się z ludzkiego ciała. Dopiero wtedy jasno zobaczą, co sami sobie zgotowali. Własne życie będzie ich sędzią. Człowiek zobaczy je całe jak na dłoni, spojrzy na każde migotanie swoich myśli, słów, działań, uczuć i na reakcje innych ludzi. Wtedy wszystko będzie absolutnie jasne, wszystkie związki i wszystkie konsekwencje. Widać będzie wyraźnie, co dobrego kto zrobil i co złego. Gdyby ludzie wiedzieli, co rozpętają na świecie swoimi myślami i słowami, w końcu zrozumieliby, że należy pomyśleć dwa razy, zanim wypowiedzą swoje słowa - robi mi wykład Nadja Nadża a następnie przerywa na chwilę.
- To, co właśnie teraz ci powiedziałam, nawet dla mnie jest niespodzianką - przyznaje szczerze. - Czuję się, jak gdyby ktoś mówił do ciebie przeze mnie. Nie umiałabym tego wyrazić w taki sposób. Boże mój, ja też nie potrafię opanować moich myśli i okiełznać swojego gniewu. Znasz mnie, wiesz, jak potrafię często doprowadzić się do wściekłości. Ponadto, czasami naprawdę chcę zemścić się na tych, którzy mnie ranią. Ale nie warto, nie wolno tego robić.
Przez pewien czas milczymy razem. Przyglądam się uważnie mojej przyjaciółce. Siedzi cicho, patrząc gdzieś daleko poza granice rzeczywistego świata. Potem nagle spojrzy mi prosto w oczy i znów opowiada.
- Zło jest w przeciwieństwie do nieskończonej dobroci i miłości ograniczone i jego czas jest mierzony, bo Ziemi po prostu pewnego dnia już nie będzie. Jeśli zachowasz życzliwość, pokój i pojednanie, gdy śmiało zmierzysz się ze złem i nie będziesz odpowiadać złym, ale przeciwnie dobrym uczynkiem, to usuniesz kawałek zła na świecie i ono już nie wróci. Jest to wielka zasługa. Najwyższą odpowiedzialnością każdego człowieka i jego misją jest rozwijać dobroć i miłość! Jeżeli poczuliby wszyscy ludzie razem miłość, zrozumienie i szacunek, szerząc wyłącznie dobro, świat nie wyglądałby tak, jak wygląda od tysięcy lat!
Nastąpiło milczenie, bo oniemiałam ze zdumienia, gdy skończyła swój wywód.
- Ziemi po prostu pewnego dnia już nie będzie - powtórzyła trochę smutno Nadja Nadża pogodzona z losem. Potem uśmiechnęła się szelmowsko. - Z pewnością nie prędko się to stanie. Wypijemy po kieliszku caipirinhi kajpirińi? - proponuje i natychmiast biegnie do lodówki. (Oczywiście, że wypijemy.) - Nie ma wątpliwości, że w naszym kraju można czcić Boga tak, jak komu się chce. Można pić wodę naładowaną przez spirytystę uzdrawiającą energią, modlić się różaniec w kościele katolickim lub przejść do sanktuarium „Terreiro dos Santos” Terejru dusz Santusz na Candomble. Wiesz, że Mauro Mauru jest pai-de-santo paj-dży-santu, czyli ojciec święty? - mówi mi Nadja Nadża spokojnie, jakby chciała powiedzieć: wiesz, że Mauro Mauru zjada wołowinę? A ja z szeroko otwartymi oczami już widzę wyraźnie, jak Orixa Orysza (który, o to jeszcze muszę zapytać) opętał jej męża i wprowadził go w trans.
Orixas Oryszas to istoty boskie kultów afro-brazylijskich wywodzące się z afrykańskiego plemienia Ioruba Joruba, mieszkańców miasta Ife, duchowej kolebki starożytnej Nigerii w mitycznej krainie Daomé. Brazylijczycy czczą około szesnaście Orixas Oryszas i jeśli Orixá Orysza wybierze kogoś na ojca świętego lub matkę świętą, to los, to święte przeznaczenie.
Niesamowite! Mauro Mauru? Ja jestem przyzwyczajona oglądać go w doskonale skrojonym garniturze w Ambasadzie, siedzącego za biurkem lub za kierownicą błyszczącego Audi, które ma na tablicy rejestracyjnej litery CD korpusu dyplomatycznego. Ten poważny Mauro Gonçalves Alves Mauru Gonsalwesz Alvesz zamienia się nocą w Oguma? Ogum włada wszystkimi siłami natury, piorunami, wybuchami wulkanów i falami uderzeniowymi, jest wojownikiem, władcą żelaza, srebra, złota, miecza, patronem kowali, to on nauczyl ludzi, jak korzystać z dźwigni, toporu, łopaty i noża!
A więc to prawda. Zmierzch spada na Terreiro dos Santos Terejru dusz Santusz, zabrzmiały magiczne rytmy, gdy czarni Ogans uderzyli w bębny atabaques atabakis i pai-de-santo paj-dży-santu ojciec święty Mauro Mauru tańczy ubrany przez żony Ekedes w niebiesko-zielony strój, w stanie podobnym do transu, z hełmem na głowie i w srebrnej zbroi rycerza, trzymając w rękach nóż i miecz. Wcześniej zjadł pokarmy ofiarne o dziwnych nazwach vatapa watapa i inhame ińamy przygotowane przez babalorixás babaloryszas a także słynną feijoade fejżoadę z czarnej fasoli.
Po burzy zawsze wychodzi słońce
W piwnicy, w której od 1323 roku unoszą się dusze cystersów, a także czeskiej i polskiej królowej Elżbiety Ryksy (Reiczki Przemysłówny), córki polskiego króla Przemysła II, wdowy po królu Wacławie II i Rudolfie Habsburskim oraz kochanki morawskiego gubernatora Henryka Lipy), Nadja Nadża wkurzyła się na mnie. Zamiast podziwiać starożytną prasę do wina, która w 1711 została wykonana z kanadyjskiego cedru, lub cieszyć się winem Pinot Blanc z Mikulowa, przy stole (gdzie przypadkowo usiadłam naprzeciwko jej męża) odniosła nieodparte wrażenie, że ja patrzyłam uważnie w czarne oczy Maura. Ze złością rzuciła się na mnie, używając nieznanego mi słowa „paquerar” pakerar, którego znaczenie jednak od razu pojęłam z kontekstu. Mimo wszystko nie miałam pojęcia, o co chodzi i co się stało. Restauracja była słabo oświetlona lampami, które wyglądały jak pochodnie na ścianach, oczy wszystkich obecnych gości błyszczały po dużej ilości wypitego wina i pod wpływem czarownej, magicznej muzyki cymbałów i wszyscy ludzie byli całkiem z siebie zadowoleni, jak bywa zwykle na podobnych uroczystościach z okazji sukcesu odniesionego w jakimś biznesie. O żadnym uwodzeniu nie mogło być mowy. Naprawdę! Bo cały czas rozmawiałam z Vanią Wanją. Zwierzała mi się ze swego losu, podczas gdy jej zmęczony, o dwadzieścia lat starszy mąż Vicente Wysenczy drzemał na krześle obok niej z zamkniętymi oczami, ledwo utrzymując głowę nad stołem.
Dokładnie! Być może Nadja Nadża pogniewała się dlatego, że stoły w restauracji
„U Królewny Elżbiety” są tak szerokie i długie, że trzeba co najmniej pięciu minut, aby je wszystkie obejść, przedostać się do mnie i znaleźć jakiś pretekst, żeby uwolnić mnie od Vanii Wanji, której duże, dalekowzroczne oczy za okularami wydają się jeszcze większe. Vania Wanja ma bladą skórę jak Królewna Śnieżka i proste długie włosy, czarne jak węgiel, które sięgają jej prawie do pasa. Mówi powoli, słucha uważnie, pewnych rzeczy nie rozumie w ogóle, a kiedy dostaje wyczerpujące wyjaśnienie, wzdycha ze szczerą ufnością: „Ai ééé? Napraaaaawdę?
Vania Wanją przede wszystkim kocha swoje rodzinne miasto Maceió. Marzyła o nim każdy dzień w odległej stolicy Brasilii, dokąd musiała uciekać z dwumiesięcznym dzieckiem na ręku, gdy rodzice wyrzucili ją z domu, bo rzekomo przyniosła im wstyd. Jeszcze nie miała nawet osiemnastu lat, zaś ojciec jej dziecka zniknął nie wiadomo gdzie. Wtedy stało się coś niesamowitego. Podczas gdy jej przyjaciółki wieczorami opiekowały się dzieckiem, bardzo pracowita i odważna Vania Wanją ukończyła szkołę, zostala sprzedawczynią w księgarni, do której pewnego dnia przyszedł kierowca ambasadora, wdowiec Vicente Wysenczy po słownik encyklopedyczny, żeby dowiedzieć się, gdzie jest Praga i co właściwie znaczy. Dziś rodzice w Maceió są z Vani Wanji dumni!
- Vania Wanją jest taka naiwna i prosta, że w jej obecności nie mogę nawet przeklinać! - skarży się Nadja Nadża, kiedy Brazylijka idzie do toalety (mam ochotę się śmiać). - A ty możesz spodziewać się strasznych rzeczy, bo jestem bardzo zła! Grozi mi wyprostowanym palcem, chociaż mówię jej, że Mauro Mauru wcale mnie nie obchodzi, tego może być absolutnie pewna. Ale jej gniew jest coraz większy i większy. Obawiam się, że zaraz powie najgorsze zdanie ze swojego słownika. Nigdy nie mogłaby powiedzieć tak do Vani Wanji, ale użyła go tysiąc razy w rozmowie ze swoją koleżanką Graçą Grasą, która teraz opiekuje się jej dziećmi. Widziałam, jak wiele razy kłóciły się jak wściekłe:
- Jesteś skurwycórką! Você é uma filha da puta! Wose e uma filja da puta!“
- A ty jeszcze większą! Você ainda maior! Wose ainda major!
Ale to nie trwa długo. Podobnie jak po burzy wychodzi słońce, jeden dzień skurwycórka filha da puta filja da puta następny dzień serdeczna przyjaciółka amiga do peito amiga du pejtu.
- Alena, teraz powiedz mi szczerze, kiedy byłam najbardziej brzydka - mówi Nadja Nadża, a ja patrzę na nią z powątpiewaniem.
- Masz na myśli cały czas, odkąd się znamy?
- Tak, dokładnie i powiedz mi wszystko, ponieważ dobrze to zniosę.
- Naprawdę wszystko, tu i teraz? Zastanawiam się, ale potem szukam w mojej pamięci i spokojnie, doskonałym cariockim* akcentem , którego nauczyłam się od Nadji Nadży, odpowiadam:
- Cóż, może w dzień, kiedy miałaś różnokolorową pasiastą koszulę, kanarkowe żółte spodnie na szelkach i jadowicie zielone lateksowe sandały marki Azaleia (azalia). Było to podczas wizyty u Graçy Grasy, która wtedy przygotowała ciastka o nazwie „oczy teściowej”. Zachowywalaś się tam jak największa gwiazda, mówiłaś zbyt głośno, próbowalaś opowiedzieć jakiś dobry dowcip, ale wyglądałaś niczym cyrkowy clown!
Nadja niemal straciła oddech.
- Co chcesz jeszcze usłyszeć?
- Nic więcej - mówi. Odwraca się na piętach, wraca wzdłuż szerokich i długich stolów średniowiecznej piwnicy, wirując torebką, i kieruje do mnie bardzo wulgarne słowa.
Teraz wydaje mi się, że jestem głupia. Staram się być uczciwa w każdej chwili, co czasem może być dość niebezpieczne. Nie wiem, jaki będzie weekend w pierwszorzędnym hotelu Woroneż. Z Brna do Pragi wracam pociągiem.
- Nadja Nadża się bardzo gniewa na ciebie. Podobno będzie cię to drogo kosztować! Co takiego strasznego zdarzylo się w tym Brnie? - uśmiecha się Graça Grasa i ładuje na mój talerz duży stos jedzenia. - Musisz jeść polentę i znów będzie dobrze! Potem przyniesię słodycze - podkreśla najlepsza spośród wszystkich brazylijskich gospodyń w Pradze i dodaje szybko - Zrobiłam dzisiaj „oczy teściowej”!
„Oczy teściowej”, mniam! Chętnie zapomnę o smutku. Zanim Graça Grasa wróci z kuchni, przypominam sobie, jak przygotować to lekarstwo na wszystkie bolączki, przepis od niej już dawno znam na pamięć.
Używa swojego ulubionego mleka kondensowanego. Całą puszkę na raz (czasami dwie, kiedy robi podwójną porcję). W mleku dokładnie rozprowadza dwa żółtka, dodaje dwa całe goździki i jeden starty świeży orzech kokosowy. Mieszając nieustannie masę, ogrzewa ją w rondelku na małym ogniu, aż zacznie się odklejać od dna i ścian. Następnie pozostawi do ostygnięcia przez pół godziny i wyjmuje goździki. Gdy masa się chłodzi, zalewa wrzątkiem pół funta drylowanych suszonych śliwek i moczy je przez pięć minut. Każdą śliwkę kroi w pół, uważnie, aby się nie rozpadła, i nadaje jej kształt łódki. Z masy kokosowej robi kuleczki, z jednej strony pokryte cukrem waniliowym, i wkłada je w śliwki. Gotowe cukierki włoży do papierowych foremek.
- Hej - puka mnie w ramię Graça Grasa i uśmiecha się, pożerając w tym samym czasie dwa cukierki. - Dlaczego jesteś taka zamyślona? Chcesz skosztować „Oczy Nadji Nadży ”? - mówi konspiracyjnie.
Jest południe. W biurze Interbrasa rozlega się dzwonek, schody II, trzecie piętro, ulica Dlouhá 39. Drzwi mają na górze małe szklane okienko z metalową kratką w kształcie kilku rombów. Dlatego ludzie przychodzący z zewnątrz widzą, czy w korytarzu świeci się światło, czy też nie. Dzisiaj świeci się. Ktoś skacze, raz, dwa, a następnie staje na palcach. Muszę otworzyć. Zagryzam wargę w poczuciu winy. Ostrożnie otwieram. W drzwiach stoi Nadja Nadża, uśmiechając się od ucha do ucha, idzie prosto do mnie, serdecznie całuje mnie w policzek, wyciąga grubą kopertę z torebki i wręcza mi ją bez słowa. Trochę zdenerwowana zrywam opakowanie. Widzę dwie nowe książki i patrzę pytająco na przyjaciółkę.
- To dla ciebie! Dotarło pocztą dyplomatyczną - mówi Nadja Nadża miło. - Zobacz dokładnie - ponagla mnie trochę tajemniczo.
- Milan Kundera - Risíveis Amores Riziwejsz Amorisz, Insustentável leveza do ser Insustentaweu leweza du ser ,“ - czytam pięknie i głośno po portugalsku - Śmieszne miłości i Nieznośną lekkość bytu. Myślę, że blask mojego szczęścia w tej chwili przyćmił światło Interbrasa.
cariockim* = z miasta Rio
epilog
Może pewnej nocy zadzwoni telefon: -Alô, Alena? Aló, Aléna, usłyszę, jak gdyby nie było przestrzeni ani czasu. - Mam pięć minut, dzwonię z komórki, powie mi Nadja Nadża. Właśnie wróciłam z Bahii, stolicy Salvadoru, gdzie odwiedziłam tradycyjne fantastyczne wielkie święto w kościele Nosso Senhor do Bonfim Nosu Seńor du Bonfiń i przyniosłam dla ciebie pobłogosławione kolorowe wstążki z napisem: Pamiątka od naszego Pana z Bonfim z Bahii - Lembrança do Nosso Senhor do Bonfim da Bahia Lembransa du Nosu Seńor du Bonfiń da Baia.
Otworzę drzwi i padniemy sobie w ramiona. Nadja Nadża pokaże mi kolejno piękne kolorowe wstążki: czarną, fioletową, granatową, jasnoniebieską, ciemnoniebieską, zieloną, jasnozieloną, żółtą, pomarańczową, czerwoną, różową i białą, wygładzi je palcem i będzie głośno wymawiać magiczne słowa:
„Omulu, Nanã Nana, Ogum, Iemanjá Jemanża, Oxossi Oszosi, Ossaim Osaim, Oxum Oszum, Xangô Szango, Exu Eszu, Iansã Jansa, Oxalá Oszala...“ wybierze spośród wszystkich kolorów jasnoniebieski, kolor bogini mórz i oceanów:
- Złóż sobie życzenia – powie, owijając mi wstążkę wokół nadgarstka i to dwukrotnie.
- Trzy życzenia, po jednym dla każdego węzła.
Kto ma nadzieję, dotrze do celu!
Quem tem esperança, alcança!
Keń teń esperansa, alkansa!
Brazylijskie przysłowie
_________________________________________________________________________
przesłanie dla ludzkości
(Chico Xavier, mistyk brazylijski)
Nic z tego, co mam, nie należy do mnie, nawet jeśli to jest częścią mnie.
Wszystkim, czym jestem, obdarzył mnie Stwórca, abym mogła podzielić się z tymi, którzy przychodzą do mojego życia.
Nikt nie znajdzie się na naszej drodze przez przypadek, ani my nie wkraczamy w życie innych przez przypadek. Istnieje wiele rzeczy, które możemy dać, i jest wiele tego, co możemy przyjąć i wiele nauczyć się z doświadczeń dobrych i złych.
Rób wszystko najlepiej jak potrafisz. Kiedy twoje życie się skończy, pozostaje tylko pamięć o tym, co zrobiłeś. Żyj tak, aby wiele z ciebie pozostało w tych, którzy mieli to szczęście, że cię spotkali.
(tłumaczenie na język polski: Alena Mrázová, korekta Henryka Bittmar)
Dostları ilə paylaş: |